💜 Życzę dużo żarcia na Tłusty Czwartek! 💜

Pączki przykurcze

Pączki na podstawie dwóch przepisów. Tylko takie... kurdupluwate takie.



No bo pomyślałam, że co będę jadła jakieś pączki z marketu (smakujące jak wata), kiedy w Internecie na pewno roi się od przepisów na pyszne rumiane kulki. Co prawda nigdy nie piekłam ciasta drożdżowego (nie licząc nieudanej pizzy, która przecież i tak nie jest na słodko), no ale przecież!

Tak więc dwójka wybrańców z których korzystałam to Domowe Wypieki oraz AniaGotuje.pl. Różnice między nimi są znaczne, począwszy od narracji (Domowe Wypieki są poręczniejsze, choć Ania Gotuje zwraca uwagę na niuanse), po takie banały jak zrobić zaczyn! Musiałam więc podjąć tu pierwsze kroki decyzyjne, a oparłam je na tym, która z pań mniej się cacka z dzieleniem mleka:

Zaczyn:



To właśnie na podstawie konkretnych Wypieków wybrałam ilość mąki, cukru, mleka i... No drożdży nie zupełnie, bo po prostu dałam wszystko, co najdłużej zalegało mi w zamrażarce. Iiii potem do niego postanowiłam dostosować resztę, żeby wyszło mi 1,5 porcji, bo w sumie po co mieć dwa pączki, jak można mieć trzy.

Jakieś 40 gramów drożdży.


Po posiekaniu tych paru kostek z grubsza nożem na desce, wymieszaniu z mąką (jak zwykle były grudki) zostawiłam je na 15 minut, żeby mogły sobie, jak powiada pewien znawca, popierdzieć.

Zaraz po wymieszaniu.
Po jakichś 25 minutach.


Powiedziałam: na 15 minut? No cóż, trochę to nie pykło, bo przy około 12-tej minucie odkryłam, że nie mam roztopionej margaryny i czystych blach na to wszystko. A potem się zrobiło... trochę później. A, no i jeszcze jajka trzeba było zmiksować!

Jak ktoś nie umie w oddzielanie żółtek od białek, to niedługo opowiem c:


Masa jajkowa:



No powiem wam, że nawet mogłabym się bawić w to gotowanie miksowanie na parze, o którym pisały Wypieki, ale drożdże już powoli wychodziły z garnka, a ja nie chciałam, żeby poszły za daleko. Na szczęście AniaGotuje zalecała po prostu walnąć wszystko do miski, więc uznałam, że sensownym kompromisem będzie zmiksowanie jajek z cukrem w misce jak człowiek:

Nawet dodałam sobie jedno całe jajko w stylu Wypieków, żeby było bardziej fancy.


Potem było już po staremu do miski i jazda:

Ciasto itself:



Śmiesznie, że to tu dopiero zaczęły się pojawiać u mnie kłopoty... No za suche jakieś to wyszło. to u mnie wygłosniałe drożdże wsunęły od razu wszystko... Czyżby za bardzo się spasły? A może źle przeliczyłam 750ml na szklanki? A może... Hmm... Jak zwykle musiałam zastąpić połowę mąki pszennej żytnią? :p Kto wie! No ale po dodaniu jeszcze jednej szklanki mleka dało się to jakoś wyrobić. Drożdże się chyba za nie nie pogniewają, co?



A, no i jeszcze trochę alkoholu. Wódka akurat mi się skończyła, a chciałam coś wlać (no bo jak, ja mam nie wlać?). Nie pamiętam do końca, czy zawartość jeszcze była zgodna z etykietką. Ale pamiętam, że było gęste i kopało. Wam polecam wlać to, co wiecie, co wlewacie.



I ja miałam takie rozjuszone monstra po flaszce zostawić na godzinę same w kuchni? Jeszcze zeżrą mi miskę...

Przepraszam, czy tu biją?


No ale udało się! Jako tako urosło, więc mogłam wreszcie przejść do konkretów - wałkowania i wycinania kółeczek.



Panie spierały się, jaką grubość ma mieć rozwałkowana warstwa. Wybrałam wersję Wypieków z 1cm, bo zamierzałam składać dwa placki w kanapkę z nadzieniem, więc te 2,5 byłyby trochę przesadą. Szkoda, że z rozpędu zasugerowałam się na tej stronie posypaniem blatu grubo mąką, w efekcie czego... miałam grubo posypane mąką kółeczka, które - jak już wspomniałam - musiałam ze sobą sklejać.

Sklejaliście kiedyś pierogi?


No ale dobrze, nie będę narzekać, ponieważ WYMYŚLIŁAM JEDEN PROSTY TRICK! Sypacze mąki mnie nienawidzą... No chodzi o to, że jak brzegi są zbyt umączone, trzeba je skropić wodą i gotowe. Tak że, no, dałam radę.

Choć potem i tak mi się trochę roztworzyły.


W ogóle ciekawe ciasto. Praktycznie się nie klei i im bardziej wyrośnięte, tym bardziej przypomina w dotyku maślaka. Jeśli nie wiecie, co to jest maślak, a jednocześnie nie macie pod ręką babci, która opowie Wam o fakturologii drożdżowego ciasta, to spytajcie dziadka - pewnie nie piecze, ale może miewał do czynienia z maślakami.

Aaa, no i oczywiście nadzienie! Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym oprócz tradycyjnego dżemora (aronia, żurawina od mięsa i wyjątkowo rozwodniona truskawka) nie wcisnęła tam jeszcze plasterka banana, nawet jak wszystko miałoby potem wyleźć przy smażeniu (i trochę wylazło).



Jak już i w tej formie ciasto odleżało swoje, tj. kolejne dwa kwadranse, to przyszła pora na grzanie oleju! Na szczęście dobrze się zaopatrzyłam, bo jednak rzucenie całej butelki na jeden raz to nie jest dla mnie byle sprawa. Zresztą podobnie jak samo smażenie. Jeśli nie wiecie, to nie można sobie tak o rzucać takiego ciasta do zimnego oleju - opadnie na dno i będzie chłonął tłuszcz, zamiast się rumienić. Skoro czytacie taki biedny blog, to domyślam się, że też nie dysponujecie termometrem kuchennym. Więc - po prostu maczacie surowego pączka, sprawdzając, czy już będzie skwierczał, czy jeszcze nie. Zgodnie z rozgadanym AniaGotuje pilnowałam też tego już podczas smażenia - i słusznie, bo gdybym potraktowała je jak swoje placki bananowe, to na pewno by się nieupiekły w środku, bo rumiane były niemal natychmiast! Trzeba było nieco zmniejszyć ogień pod garkiem - na szczęście dało to wystarczająco dużo rozpiętość temperaturową, żeby przy nieco mniejszym grzani pączusie rumieniły się zauważalnie wolniej.

A po trzech minutach hops na drugą stronę!


Fajnie, że zmieściły mi się w sam raz cztery, bo wyszły mi dwa blaty po 12 sztuk (no? na ile smażeń mi starczy? kto się zgłasza?). Zgodnie z radami AniaGotuje miały mnóstwo miejsca i głębokości, żeby sobie ładnie pływać. Udało mi się wygospodarować nawet jakieś narzędzie do wytentegowania ich! I elegancki papier subwayowy, który zawsze zostaje mi w dużych ilościach w tej restauracji. Wreszcie doczekał się swoich pięciu minut! No po prostu jak u jakiegoś szefa kuchni!



Jak mówiłam, nieco się rozeszły przy smażeniu pomimo sklejenia. Czy powinnam bardziej namoczyć końcówki? Czy mocniej ściskać? Tyle pytań...



Pomimo że wyglądało to dramatycznie, to jednak niewiele namieszało - może zmarnowało się nieco pysznego dżemu, ale olej praktycznie się nie pobrudził, co nieco mnie zaskoczyło; może jedynie trochę ściemniał po zaliczeniu wszystkich. W ogóle okazało się to być całkiem przystępnym doświadczeniem - przy wrzucaniu pączków tłuszcz nie pryskał, do obrotu wystarczyło im byle bujnięcie widelcem, po wyjęciu bardzo szybko stygły. Zwracanie uwagę na temperaturę brzmi precyzyjnie, ale tak naprawdę pączki się nie przypalają - po złapaniu koloru robią się tylko bardziej bordowe, więc w razie wątpliwości możemy po prostu potrzymać je w oleju dłużej. Znów przywołam opisywane innym razem placki, przy których zawsze chlapnęło we mnie coś gorącego, a do tego przez cały czas trzeba przeprowadzać intensywną żonglerkę między nakładaniem, obracaniem i pilnowaniem, żeby któryś nagle nie zrobił się cały czarny, bo siedział na patelni 30 sekund za długo.

Znaczy, nie będę narzekać, bo lubię gotowanie wyczynowe, ale pączuszki były miłym odpoczynkiem.

I, a jakże, środek upiekł się idealnie!


Nie no, nie ukrywajmy, jest tu parę rzeczy do poprawki. Po pierwsze: jakoś mało wyrosły. A co za tym szło, mało ich jakoś wyszło (dałąm 6 szklanek mąki, a z samych czterech powinno wyjść 20 pączów). Ciekawe, czy spóźniłam się z wlewaniem zaczynu, czy dawanie mąki żytniej było tym razem trochę mniej dobrym pomysłem niż zwykle? Panie w oryginalnych przepisach nie kładły jakiegoś specjalnego nacisku na punktualność w tym pierwszy względzie (AniaGotuje sugerowała nawet zaczekanie w razie potrzeby jeszcze dłużej), więc obstawiam mąkę. To nurtuje mnie przede wszystkim. Drugą sprawą jest sklejanie pączków - jak powinnam się sklejać, żeby się nie rozlazły? Przypominam, że mamy tu do czynienia z konsystencją mięciutkiego grzyba, która w dodatku pod wpływem gorącego oleju zachowuje się prawie jak popcorn w mikrofalówce. Więc? Może w ogóle zrezygnować z tej techniki, a zamiast tego zainwstować w tanią wstrzykiwaczkę nadzienia, żeby napchać nim pączki, kiedy już będą miały smażenie z głowy?

Tak więc - może trochę brakuje im do legendarnego 10/10, no ale no... ^^





sfj slkjfls jljs