kurczak

Kurczak w marynacie

Czyli głównie w miodzie i keczupie, ale nie uprzedzajmy faktów.

To jest to, co z kurczaka zostało, gdy znajomi się do niego dorwali:



No smakował bardzo. Aż kolega poprosił, co by przepis podać.
Przepis brzmiał, w pierwszym moim skojarzeniu, tak:



No dobrze, to było w bardzo dużym przybliżeniu, w odruchowym nawiązaniu do przepisu, który dawno temu znalazłam, nie wiem, być może tu. Uruchomiłam zatem mózgownicę i spróbowałam sobie przypomnieć, co do miski w szale tworzenia trafiło tym razem. I wyszło mi tak:

Licząc na 5 skrzydełek + 8 udek:



Kategoria pozostałe przyprawy jest tu największą niewiadomą, bo nie pamiętam, czy znalazło się w niej cokolwiek (co zdarza się czasem, kiedy wybieram tryb pseudo-minimalisty). Jest szansa, że machnęłam sobie majerankiem ze słoiczka; każdy, kto mnie zna, mógłby też obstawiać klasyczny zestaw kolendra-tymianek-rozmaryn, wygniecione w moim pożal-się-moździeżu:



Nie rozdrabniajmy się jednak i przejdźmy do tego, czego użyłam na pewno, czyli wina i igrzysk słodkiego sosu chilli:



Sosu nikomu przedstawiać nie trzeba - to jest tamten, który stoi w każdym markecie na dziale z chińszczyzną. Wino natomiast pochodzi ze świątecznych wystaw regionalnych i w tym konkretnym przypadku jest bardzo słodkie i niewytrawne. Z pewnością fajnie zgrało się z to miodem, ale jeśli macie jakieś, nie wiem, czerwone i bardziej wytrawne, to pewnie też się nada - ze swojego średnio dużego doświadczenia nigdy nie spotkałam się z sytuacją, gdy gorycz wina stała się czynnikiem dominującym. Anyway, jakiś alkohol dać trzeba, bo - jak zauważycie po wielu moich przepisach, robi fajne rzeczy z mięsiwem.

Dalej zapewno domyślacie się, że - jeśli wiecie cokolwiek o mięsie i marynatach - trzeba jedno zanurzyć w drugim i pozwolić temu trochę postać w lodówce. Aczkolwiek jeśli wciąż czytacie ten akapit zamiast to zrobić, to widocznie się nie domyślacie. No więc wymieszujecie ze sobą wszystko, co wyżej wymienione, wkładacie kurczaka i mieszacie, żeby wszystko fajnie się oblepiło. No. Jest szansa, że kurczak wystaje, i do pewnych granic jest to dopuszczalne, ale ja lubię, jak każdy element składowy jest umaczany przynajmniej w 75%. Jeśli tak się nie dzieje, możemy wspomóc się winem, wlewając go tyle, żeby poziom marynaty odpowiednio się podniósł. A potem przemieszać jeszcze z raz.

Na koniec wsadzić całe naczynie do worka foliowego i szczelnie zawiązać. (W sumie jeśli, tak jak ja, macie zamiar piec toto w rękawie albo w brytfannie, to można zamarynować od razu w tym, co zostanie wsadzone do piekarnika, dzięki czemu pobrudzimy mniej naczyń.)

A wtedy do wspomnianej już lodówki. Warte uwagi jest, że o ile zwykle kurczaka zostawia się z marynatą na około doby, ja tego tutaj zostawiłam aż na dwie, co zazwyczaj zaleca się robić z kaczką albo mięsem czerwonym. Co skusiło mnie do tak śmiałego eksperymentu kulinarnego? Nic, ale mieliśmy dużo innego żarcia, więc drób musiał zaczekać.

A jak sobie już postoi, nabierze aromatów i takie tam, to go do piekarnika na jakieś 90 minut w temperaturze 150o.

No. To smocznego.



keczupczupczupczupczup